Przez ból, piach pot i łzy…
Rysy – wysokość 2499 m n.p.m.. Trudny szczyt do zdobycia. Jest się czym pochwalić. Jeden zły krok, chwila zawahania czy zwątpienia – nie ma Cię.
Między 2016 a 2021 rokiem w drodze na szczyt bądź podczas zejścia wypadkowi uległo 199 osoby w tym 21 osób poniosło śmierć.
Co powoduje, że niektórych z nas takie dane nie powstrzymują przed podjęciem wyzwania? Dlaczego niektórzy są zdolni w pocie czoła, widząc ogrom drogi do przebycia, widząc skały, kamienie, przepaść, łańcuchy sięgać po szczyt i iść dalej?
Czy to choroba? Uzależnienie od adrenaliny, a może zwykła głupota i lekkomyślność?
Dziś o tym jak taki amator jak Ja, niemający praktycznie żadnego doświadczenia w spinaczce i trekkingu zdobył najwyższy szczyt w Polsce.
Wyprawa na Rysy – lato 2022
18 sierpień 2022 tę datę zapamiętam długo. Właśnie tego dnia udało mi się wspiąć na najwyższy szczyt w Polsce – zdobyłam Rysy.
Amator, zero konkretnego przygotowania i reaserchu – wiem dość lekkomyślne cieśnie się na usta, ale szczerze zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać i na co tak naprawdę się pisze.
Rzuciłam okiem na kilka fot w sieci, które przyznam przyspieszyły nieco bicie mego serca, ale jak dziś pamiętam słowa jednego z kompanów tej szaleńczej wyprawy, który na moje „Ej, ale Ci ludzie na fotach mają kaski, zabezpieczenia i w ogóle wygląda to dość profesjonalnie”, odpowiedział „oni są odklejeni, damy radę”.
Te słowa mi wystarczyły – jak damy to damy pomyślałam:)
Samodzielna wyprawa w nieznane
Była to moja pierwsza taka samodzielna wyprawa bez Łukasza. Chciałam spróbować swoich sił, sama ogarnąć sobie wszystko, sprawdzić się i przekonać czy dam radę. Dotychczas to właśnie on ogarniał transport, noclegi i inne sprawy typowo organizacyjne.
Moim zadaniem było zrobić reaserch o miejscu destynacji i spakować cały mandżur.
Tym razem było inaczej, byłam zdana wyłącznie na siebie. Zaplanowanie podróży… autobus do Żar na dworzec, tam pociąg do Katowic, transport z Katowic do miejscowości Małe Ciche, tam nocleg i rano wspomnianego 18 sierpnia próba zdobycia szczytu, a raczej zdobycie szczytu bo innej opcji nie braliśmy nawet pod uwagę.
Ramię ramię z facetami
Wspinałam się z dwoma osobnikami płci męskiej i przyznam miałam pewne wątpliwości co do tego czy zdołam dorównać im kroku, czy nie będę najsłabszym ogniwem w grupie, czy kondycja którą posiadam nie zawiedzie.
Dość szybko okazało się, że niepotrzebnie wątpiłam w swoje umiejętności, dziś jednak mogę przyznać, że zdecydowanie zawiodło mnie obuwie i to właśnie ono w znacznym stopni utrudniło mi wspinaczkę a konkretnie zejście… ale od początku.
Wejście na Rysy – przydatne informacje
Podobno najlepszym momentem na zdobycie szczytu jest jesień. Najniebezpieczniejsze miesiące do wspinania to maj i czerwiec. To właśnie wtedy na dole mamy już wiosnę a w górze – śnieg i dość zmienne warunki pogodowe.
Przed wyjściem w góry zdecydowanie warto śledzić prognozę pogody, wybrać odpowiedni moment, dzień optymalny. Warto wziąć rękawiczki, które ułatwią nam przejście z łańcuchami. Nie należy zapominać o czymś do jedzenia, przydadzą się również elektrolity (podczas takiego wysiłku pocimy się na potęgę, pierwszy raz na moich ubraniach pojawiły się białe smugi to była wypacana sól i wszystkie minerały) mówię z doświadczenia bo już po przebytym sporym odcinku drogi zaczęły łapać mnie dość silne skurcze.
Woda – niesamowicie ważny element wspinaczkowego ekwipunku, ale tę można uzupełniać w jakimś źródełku po drodze z czego korzystaliśmy nie raz.
Polecam również mieć przy sobie gotówkę, bo np. w restauracji nad Morskim Okiem nie zapłacisz kartą.
Wiadomo, należy zadbać o kondycję, mieć porządne sprawdzone obuwie najlepiej profesjonalne, cieplejszą bluzę i coś na zmianę, jak już wspomniałam pot leje się strumieniami.
Małe Ciche – początek trasy
Naszą wyprawę zaczęliśmy w miejscowości Małe Ciche. Urocze miasteczko, które jest świetną bazą wypadową. Polecam pensjonat Dworek Małocichowiański z przemiłą Panią właścicielką, uroczymi czystymi pokoikami, parkingiem i miejscem do grillowania.
Jeśli podróżujesz autem można je zostawić na jednym z parkingów pod Morskim Okiem, ale my jako wytrawni traperzy;) zaczęliśmy wędrować praktycznie od samej miejscowości Małe Ciche czego zdecydowanie żałowaliśmy później, ale jak to mówią – ahoj przygodo.
Start trasy godzina 6 rano.
Pogoda zapowiadała się idealnie.
Po dotarciu na Rusinową Polanę doświadczyliśmy zachwytu numer jeden a to dopiero początek trasy. Cudowne miejsce żywcem wyjęte z powieści Tolkiena. Jaskrawo zielona polana i widok na rozpościerające się w tle pasmo górskie. Krótka przerwa na foty i lecimy dalej.
Wejście na Rysy – kryzys numer 1
I w tym momencie coś poszło nie tak. Niby planowaliśmy standardowe podejście tą słynną asfaltówką na Morskie Oko, ale jak się okazało później wbiliśmy się na szlak czerwony a nawet czarny.
Kolega z którym szliśmy, który w dzieciństwie wybrał się z rodzicami nad Morskie Oko powtarzał wciąż „jakoś inaczej pamiętam tę drogę”.
Zdecydowanie pierwszą wskazówką powinien być totalny brak innych turystów na trasie, ale co tam, idziemy dalej.
Pierwszy kryzys – trasa na Gęsią Szyję prowadziła przez niesamowicie strome nazwijmy to drewniane schody.
Schody wydawały się nie mieć końca i jak się okazało po czasie wszyscy w głowach mieliśmy jedną myśl „czy to się kiedyś kur.. skończy?” i „Ja pie…le nie daje rady”, ale oczywiście w danym momencie nikt nie pisnął ani słowa tylko z zaciśniętymi zębami jak pieprzony bohater maszerował twardo przed siebie, cierpiąc w milczeniu;)
Wreszcie koniec – kolejny etap zakończony – Gęsia Szyja i ponownie WOW… zachwyt nad pięknem natury, która właśnie nas otacza i w tle słowa naszego przewodnika „Generalnie to jest Gęsia Szyja… jakby nie patrzeć” xd…
Niesamowita trasa na Rysy
Trasa była dość malownicza – kierując się na Wodogrzmoty raczyliśmy się szumem strumieni, zapachem lasu, niesamowitą roślinnością, ale wciąż martwił nas zupełny brak innych ludzi na trasie. Po kilku godzinach przedzierania się przez las wreszcie dotarliśmy na tę słynną trasę prowadzącą nad Morskie Oko.
Teraz wszystko wydawało się proste, łatwa droga prosto nad osławione Morskie Oko.
Ludzie wokół wydawali się jacyś tacy rześcy, pełni sił i wigoru, a my już po przejściu dość sporej trasy i po pierwszej zmianie odzieży jakby lekko oklapnięci.
Jednak szybka przekąska, łyk wody, przyspieszamy kroku, trasa sama się nie zrobi.
Docieramy nad Morskie Oko i zastaje nas dość spory tłum. Decydujemy się na krótką przerwę i śniadanie w restauracji.
Szlak na Rysy
Na Rysy prowadzą dwa szlaki – szlak od strony polskiej prowadzący przez Morskie Oko, Czarny Staw i Bulę jest szlakiem trudniejszym. Szlak od strony słowackiej jest zdecydowanie łatwiejszy i jeśli nie do końca ufasz swoim umiejętnością zdecydowanie polecam tę drogę.
My żegnając Morskie Oko, mijając Czarny Staw zaczynamy najlepszą (najtrudniejszą) część zabawy.
Tutaj nie ma już drogi, asfaltówki czy leśnej ścieżki – teraz to już tylko kamienie, skały, piach i więcej potu;)
Od teraz trzeba uważać na każdy krok, skupić się i cisnąć pewnie przed siebie.
Mijamy sporo ludzi na trasie, wśród nich są również dzieci, osoby starsze, niekiedy otyłe – widać, że każdy walczy, zmaga się z trudnościami i własnymi słabościami.
Magia gór
W górach piękne jest to, że na trasie spotykasz niesamowitych ludzi. Ludzi zupełnie innego gatunku z innym zestawem wartości i całkiem odmiennymi priorytetami.
W górach wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną, każdy wita się, pozdrawia, pomaga sobie nawzajem, wspiera się i niekiedy okłamuje mówiąc „jeszcze tylko 10 minut, dacie radę” i tak słyszysz dwadzieścia razy, że jeszcze 10 minut a Ty wciąż nie widzisz celu. Ale takie małe kłamstewko daje mi nadzieję, że to już tuż tuż, że cel już blisko, że jeszcze wystarczy sił na więcej.
Zaczynają się łańcuchy i podejście z dość trudnego staje się mocno wymagające.
Pamiętam, że obrzuciliśmy się spojrzeniami tuż przez złapaniem za pierwszy łańcuch, lekkie przerażenie w oczach, szybkie zastanowienie czy na pewno dam radę, czy pchać się w to dalej? Ale łapiemy oddech wraz z zaciśnięciem dłoni na pierwszym zimnym kawałku metalu – teraz nie ma już odwrotu.
Rysy same się nie zdobędą.
Łączy nas jedno
Myślę, że nikt z nas tak naprawdę się tego nie spodziewał. Mogę mówić wyłącznie za siebie, ale Ja starałam się nie patrzeć za siebie bo wiedziałam, że to co zobaczę może wywołać u mnie lekki atak paniki.
Z czasem przyzwyczaiłam się do tego widoku, ale na początku może on delikatnie mówiąc, onieśmielać. To właśnie zerkając za siebie zdajesz sobie sprawę, że jeden fałszywy krok, zawrót głowy, śliski kamień i przygoda się kończy.
Od teraz mam w głowie jedno, idziesz przed siebie, każdy krok stawiasz pewnie, nie masz chwili zawahania. Po jakimś czasie przestałam czuć strach. Wydaje mi się, że trzeba być też dość pogodzonym z tym, że możesz nie wyjść z tego cało bo taka świadomość sprawia, że właśnie nie odczuwasz strachu i lecisz prosto do celu.
Niesamowite jest to, że wspinając się i mijając tych wszystkich ludzi na trasie wiesz, że w tym danym momencie mamy jeden wspólny cel, jedną wspólną myśl, jednego wspólnego wroga. Cel – zdobyć szczyt, jedna myśl – dam radę, wróg to własna głowa.
Ten wróg to zwątpienie, utrata wiary we własne siły, strach. Wszystkie te emocje przeplatają się nieustannie, ale na szczęście w ślad za nimi przychodzą walka oraz przełamanie i w końcu widać upragniony szczyt.
Rysy szczyt
Po hektolitrach wylanego potu, po niezliczonej ilości godzin na trasie, w brudzie z odciskami na stopach i rękach docieramy na szczyt.
Ciężko nawet opisać emocje i uczucia jakie towarzyszą mi na miejscu. Wpisujemy się do pamiątkowego notesu, a wpis ten jest niezbitym dowodem, naszym śladem, od teraz czarno na białym widać, że daliśmy radę, osiągnęliśmy razem coś wielkiego i póki co jesteśmy cali i zdrowi.
Rysy mają dwa wierzchołki, ten polski ma wysokość 2499 m n.p.m. natomiast ten słowacki – 2503.
Słowacki wierzchołek jest w zasięgu wzroku, na wyciągnięcie ręki i bylibyśmy ostatnimi luserami, gdybyśmy tam nie weszli. Jak się okazuje dla mnie ten ostatni etap jest najtrudniejszy – wstaję i widzę przed sobą praktycznie pionową ścianę tyle, że z jedną różnicą – tam nie ma już łańcucha, żadnej asekuracji. Moi towarzysze już po drugiej stronie a ja stoję jak wryta i krzyczę „nie dam rady”.
Wreszcie myślę sobie, że nie po to przeszłam tyle żeby teraz odpuścić i nie wspiąć się parę metrów wyżej… reszta jest już historią.
Najgorsze przed nami…
Jak już wspomniałam wcześniej jedyną rzeczą, która mnie zawiodła okazały się buty. Już na szczycie czuję, że zejście będzie ciężkie i nie myliłam się.
Na szczęście schodząc nie ma już tak sporego tłumu. Walka z samym sobą trwa, mija kolejna godzina na trasie i kolejna…
Docieramy nad Morskie Oko, znów decydujemy się na ciepły posiłek, szybka przerwa nabranie sił i w drogę.
Zastaje nas ciemność co zupełnie nie było częścią planu, ale wciąż idziemy przed siebie. Nasza wyprawa zaczęła się o 6 rano a nas zastaje godzina 21 i wciąż spory kawałek trasy przed nami. Zmęczona i nieco sfrustrowana na wieść, że jeszcze 2 godziny drogi przed nami, mówię „wyciągaj rękę i łapiemy stopa”.
Pierwsza próba kończy się sukcesem co niesamowicie nas zaskakuje – zatrzymuje się taksówka;) wsiadamy do niej i ruszamy w poszukiwanie naszego auta, które zaparkowaliśmy…???!!! No właśnie, nikt za bardzo nie wie gdzie. Zbieramy myśli i każdy dorzuca coś od siebie i opisujemy przemiłemu i bardzo cierpliwemu panu taksówkarzowi potencjalne miejsce gdzie najprawdopodobniej czeka na nas nasze auto.
Wysiadamy pośrodku niczego, ciemność – auta brak. Załamka, to nie to miejsce.
Na tym etapie ściągam już buty i chodzę po lesie w skarpetach:)
Jak się okazało miejsce docelowe było tuż obok, radość… wszyscy pakujemy się do auta, udaje się nawet dotrzeć na miejsce tuż przez zamknięciem lokalnego sklepiku, aby zaopatrzyć się w browar, bo przecież trzeba uczcić ten nasz bądź co bądź niesamowity wyczyn.
Zmęczeni, dumni, zaczynamy planować kolejną wyprawę, chcemy więcej, chcemy wyżej…
I leżymy pod sklepieniem gwiazd… nagle jedna spada – niesamowite zakończenie amatorskiego wypadu w góry, od tak, pewnego letniego dnia zdobyliśmy Rysy. Z pewnością uzależnienie…
Podziękowania dla ekipy wspierająco/wspinającej, zdobywców szczytów i kolekcjonerów wspomnień. Przewodnika Marcina – motywatora. Drugiego Marcina za to, że… złapałeś kiedy upadałam…
Więcej treści o tematyce podróżniczej znajdziesz w dziale blog podróżniczy, lub na blogu podróżniczym, który prowadzę razem z Łukaszem.