Podróżniczka na pełny etat
Jako (aktualnie) pełnoetatowa podróżniczka, blogerka, youtuberka i osoba, która w pewnym momencie swojego życia postanowiła postawić wszystko na jedną kartę, rzucić nudną pracę w Holandii i wraz ze swoim małżonkiem podążyć za marzeniami, spakować cały dobytek w kilka kartonów i ruszyć w drogę, często słyszę pytanie: gdzie podobało ci się najbardziej?
Ja na takie pytanie mam zawsze jedną odpowiedź: poproszę o inne, nieco bardziej precyzyjnie sformułowane pytanie, no bo jak odpowiedzieć, skoro w każdym odwiedzanym miejscu znajdę coś, co mnie zachwyci i w czym się zakocham.
Gdzie najpiękniej, pytają…
Plaże i kolor oceanu – Zanzibar.
Najlepsza kuchnia – włoska.
Najpiękniejsze miasto – Rzym.
Fajny balans pomiędzy rozrywką, dobrym jedzeniem, fajną atmosferą – Malta.
Miejsce, gdzie mam najlepszą wenę twórczą i uwielbiam zostać dłużej – Bali.
Najlepsze mięsa, intensywność smaków – Indie…
Cudownie sympatyczni i otwarci ludzie – Floryda.
I tak bez końca… Jeśli tylko bym mogła, stworzyłabym kraj idealny, który byłby mieszanką, miksem, kompozycją perfekcyjną, gdzie z każdego odwiedzonego przeze mnie zakątka świata wyciągnęłabym esencję, to, co najlepsze, i tam bym zamieszkała, i to byłaby odpowiedź na pytanie „GDZIE NAJLEPIEJ?”.
To był nieco przydługawy wstęp do tego, co nadchodzi na moim blogu, który właśnie odwiedzasz i czytasz – mam nadzieję, że z wielką przyjemnością 🙂
Nadchodzi seria „Co kupiłam w…”.
Call me „kolekcjonerka wspomnień i rzeczy wyjątkowych”
Kolekcjonerką wspomnień jestem wielką, jednak jako miłośniczka rzeczy wyjątkowych, niepowtarzalnych i nietuzinkowych uwielbiam wyszukiwać perełki, bibeloty, wyjątkowe ubrania, kosmetyki i wszystko to, co jest charakterystyczne dla danego kraju i czego nie znajdę nigdzie indziej.
Uwielbiam rzeczy z duszą, rzeczy z drugiej ręki, tworzone z pasją, z najlepszych składników lub takie, które po prostu mnie urzekną i stwierdzam: „muszę to mieć”.
Właśnie w tym momencie trwa nasza najdłuższa jak dotąd podróż po Azji Południowo-Wschodniej.
Odwiedziliśmy Indie (Bombaj oraz Agrę), Seul, Tokio, a teraz siedzę sobie na wyspie Bali i piszę, co tylko mi ślina na język przyniesie, co mi w duszy gra i to, co chcę aktualnie ci przekazać, a nazbierało się tego troszkę.
Póki co na tapetę ląduje temat, który niesamowicie mnie jara – cholera, nie znoszę tego słowa, no ale pasuje tu jak ulał – jara mnie bardzo, czyli zakupy.
„Co kupiłam w Indiach”, czyli pierwsza część serii.
Haul zakupowy i ulubiony sklep w Indiach
Indie mnie zaskoczyły.
Bałam się tego wyjazdu, obawiałam się o swój żołądek, obawiałam się o swoje bezpieczeństwo, o to, co będę jadła, o to, jacy będą ludzie, czy faktycznie tak śmierdzi i w ogóle, co czeka nas na miejscu.
Oczywiście, jak to zwykle bywa, świat jest lepszy i piękniejszy, niż to malują media i sociale wszelakie.
Indie były niesamowitą przygodą, a jeśli lubisz treści w formie wideo, zapraszam cię na nasz kanał podróżniczy na YouTube, tam właśnie śmiga seria z Indii.
Oglądaj serię z Indii na Youtube:
Co kupiłam w Indiach – zacznijmy od Ghee…
Wróćmy do zakupów.
Okazało się, że Indie są mekką ghee.
Potocznie nazywane masłem klarowanym, ghee jest produktem niosącym zdrowie, cudem, który jest przeze mnie spożywany od jakiegoś już czasu regularnie, każdego dnia. I właśnie w Bombaju, w pierwszym lepszym sklepie spożywczym, moim oczom ukazała się półka całkowicie dedykowana ghee właśnie. O właściwiściach ghee napiszę chyba osobny wpis, bo w innym razie ten artykuł nie będzie mieć końca.
Mało tego, znalazłam całkiem przypadkiem sklep o nazwie, która przyciągnęła mnie w sekundzie – „Organic India”. Sklep, który był dla mnie tym, czym dla dziecka jest najlepszy i największy sklep z zabawkami – rajem istnym i miejscem, gdzie chciałabym kupić każdą jedną rzecz, a tych rzeczy było całkiem sporo.
Po pierwsze, cudowne, wspomniane przeze mnie wcześniej masło ghee. Podobno najlepsze, eko, organic, produkt indyjski z najlepszych upraw… hehe.
Zakupiłam również kilka suplementów, niosących zdrowie i, w przypadku ashwagandhy, ukojenie dla skołatanych nerwów.
Olej do pielęgnacji twarzy z szafranem – mój indyjski haul zakupowy
W sekcji pielęgnacyjnej również działo się sporo. Oleje wszelakie, cudowne produkty pielęgnujące włosy, ciało i twarz. Moją uwagę przyciągnął jeden produkt, mianowicie olej do twarzy.
Olej nie byle jaki, bo z szafranem w składzie. Ja oleje w pielęgnacji twarzy nieco odłożyłam na bok, poza olejem rycynowym, który od prawie dwóch miesięcy nakładam każdego wieczoru pod oczy, na rzęsy oraz na brwi.
Do tej pory nie znalazłam jeszcze takiego oleju, który nakładany na twarz faktycznie by ją pielęgnował. Były takie, które sprawdzały się podczas masażu gua sha, lecz ogólnie, kiedy jakiś olej trafiał na mą twarz, miałam poczucie, że ta była bardziej wysuszona i świecąca, aniżeli faktycznie dogłębnie nawilżona i wypielęgnowana.
Pan sprzedawca w „Organic India” czytał mi właściwości olejku, który przyciągnął moją uwagę, i to, co mówił, brzmiało niesamowicie zachęcająco.
Czysty, piękny skład, szafran… no i właściwości anti-aging, rozjaśniające przebarwienia, plamy po trądziku, nawilżenie i ogólnie twarz gładka jak pupa niemowlęcia.
„Organic India” – zakupy w Indiach
Weszłam w ten deal i kupiłam buteleczkę. Zważywszy na skład, cena była zaskakująco korzystna i przyjemnie niska. Najlepszą reklamą kosmetyku niech będzie fakt, iż wróciłam i kupiłam kolejne opakowanie.
Pierwszy olej, którego zastosowanie, a raczej efekty jego zastosowania, widoczne były od razu. Na opakowaniu jest informacja, że olejek można stosować samodzielnie. Ja dwie, trzy krople stosowałam wraz z kremem nawilżającym jako domknięcie wieczornej pielęgnacji.
Z rana moja twarz była wciąż nawilżona, po umyciu wodą, nei miałam potrzeby stosowania jakiejś szalonej, nawilżającej rytyny, bo cera była mięciutka, promienista, nawilżona i ujednolicona, cudo:)
Olej do włosów – sztos za grosze
Kolejną rzeczą – i o dziwo, kolejnym olejem – na który się skusiłam, był olej do włosów. Ostatnio przeszłam nieco z moimi biednymi włosami, zostały bardzo źle potraktowane w pewnym salonie fryzjerskim, ale nie chcę wspominać tego tragicznego w skutkach wydarzenia.
Były też lekkie zawirowania zdrowotne i to wszystko odbiło się niestety na moich i tak już bardzo delikatnych włosach. Powiem o kosmetyku, który kupiłam całkowicie spontanicznie pewnego pięknego dnia w Seven Eleven.
Nie był to zakup oparty na długim researchu, na poleceniach czy jakieś zasłyszanej opinii. Zobaczyłam po prostu etykietę, na której widniały dwie fotografie. Na jednej z nich pani miała niesamowicie rzadkie i liche włosy, na drugiej ta sama pani – lecz jej włosy już gęste, cudownie odżywione i no, pełno ich było.
Wzięłam, bo to tani kosmetyk był, to co mi szkodzi. Stosowałam przed każdym myciem. Nakładałam na skalp, masowałam krótką chwilę, potem ociupinkę na końcówki i tak siedziałam, naoliwiona przez około godzinkę.
Ciężko było zmyć tę oleistą warstwę, będę całkowicie szczera, oj ciężko. Głowę myłam szamponem trzy razy, ale efekt był niesamowicie pozytywny. Pełno baby hair, włosów było jakby więcej, były nawilżone, myślę, że rzecz godna polecenia i jeśli bym się na to natknęła ponownie gdzieś w świecie, to z pewnością trafi to do mego koszyka.
Nie umiem się targować!
Indie to również targi, uliczne markety, stragany i bazary wszelakie. Tu kupisz wyjątkowe materiały, oczywiście znajdzie się też plejada podróbek i ubrań wątpliwej jakości, lecz pośród tego wszystkiego można z pewnością znaleźć prawdziwe perełki. Jest również biżuteria, jest jej sporo, jednak czy jest jakaś gwarancja jakości i trwałości tejże biżuterii?
No nie ma! Ja tym razem biżuterię sobie darowałam, wyjątkowo. Nie jestem również zwolenniczką takich typowych bazarów, tzn. pójdę, zachwyca mnie to, ciekawi, ale zakupy to już inna bajka, no bo nic nie przymierzysz, przeważnie, no i trzeba się targować, czyli trzeba posiadać skilla, którego ja jeszcze nie posiadłam. Lubię mieć cenę jasno napisaną, nie znoszę przekomarzania się, licytowania, przekrzykiwania, no tak już mam.
Dla mnie cena powinna być ustalona jasno, wszystko czarno na białym.
Oczywiście zdarzają się wyjątki od tej reguły, bo już teraz zdradzę ci, że np. na Bali zakupy „straganowe” uwielbiam, ale o tym później. W okolicy Colaba Causeway, gdzie właśnie mieści się jeden z najpopularniejszych ulicznych bazarów, znalazłam sklep wyjątkowy. Sklep z licencjonowanymi ciuchami.
Gdzie na zakupy w Indiach?
Były tu rzeczy dobrej jakości, wyjątkowe i ciekawe. T-shirty, koszule, buty, topy, spodnie, zarówno ubrania dla niego, jak i dla niej.
T-shirty stały się moim ulubionym elementem garderoby. Towarzyszą mi zawsze, w każdej podróży. Do spodni, do spódniczki, do jeansów – uwielbiam, a w tym sklepie T-shirty były nie z tej ziemi.
Z uwagi na wspomniany, ograniczony zasięg bagażowy, kupiłam wyłącznie jedną koszulkę, Łukasz kupił piękną koszulę i z jakości jesteśmy niesamowicie zadowoleni. Cena była również przystępna, biorąc pod uwagę wspomnianą jakość towaru. Ten t-shirt ze zdjęc kupiłam:)
Pamiątki z podróży, czyli bez magnesu nie wracamy
Czymże byłby wyjazd bez zakupienia zestawu magnesów. To już mała obsesja mego męża i choćby się paliło, waliło, choćby grad z nieba i trzęsienia ziemi, magnes na lodówkę musi być. Z jednego kraju przeważnie przywozimy jeden magnes, ale Łukasz, posiadacz serca wielkiego, widząc dzieciaczki sprzedające pamiątki na ulicy, nie mógł odmówić i kupował magnes praktycznie od każdego napotkanego malucha.
Słonik, brelok – to już całkowicie bonusowe cacko, również zakup spontaniczny, podyktowany sympatią i współczuciem. Ostatnią zupełnie randomową rzeczą są miętówki i to już moja sprawka.
Moją obsesją i wielką rozrywką jest penetrowanie półek sklepowych w zwyczajnych spożywczakach. Uwielbiam sprawdzać, co jedzą lokalni, co wkładają do swych koszyków zakupowych, czym karmią swoje pociechy, czym myją włosy, jakie przekąski są ich ulubionymi przekąskami, czym odświeżają swój oddech, jeśli oczywiście nie mają możliwości umycia zębów.
Pewnego razu, w Seven Eleven, moim oczom ukazało się to przesłodkie, przeurocze pudełeczko z miętówkami. I choćbym miała tychże cukiereczków nigdy nie spożyć, to sam pojemniczek sprawdzi mi się, chociażby jako uroczy transporter biżuterii.
Haul zakupowy Indie – podsumowanie i do zobaczenia
To był mój malutki indyjski haul. Jeśli mogłabym wrócić, to zrobiłabym to i kupiłabym jeszcze takie cudo – niesamowite klapeczki, coś jak te z „Seksu w wielkim mieście”. Bajeczne trzewiki, niczym obuwie Dżasminy z Aladyna – boskość.Dobra, do brzegu.Do natępnego:)
[Więcej treści podróżniczych znajdziesz na blogu podróżniczym, który tworzę wraz z moim mężem Łukaszem: blog podróżniczy.
Po treści urodowo pielęgnacyjne, odsyłam Cię do mojego bloga, do części poświęconej pilęgnacji twarzy, ciała i włosów: blog beauty.